Wielcy polskich Internetów zdissowali pomysł błyskawicznie. „Za te pieniądze można mieć tablet” – mówią jedni. „Przecież to wszystko jest na smartfonie” – mówią drudzy.
Mam przed oczami swoją teściową, rocznik 1936. Mieszka ponad 200 km od Warszawy. Cała jej rodzina mieszka w Warszawie: syn z synową, córka z zięciem (to ja), trzech wnuczków i jeden prawnuczek. Czasem zadzwonimy. Dwa razy w roku, na święta wielkanocne i Wigilię ściągamy ją do siebie. Kilka lat temu myślałem o takim rozwiązaniu, żeby każdy z nas, dysponujący smartfonem, mógł jej wysłać zdjęcie. I żeby ona mogła je obejrzeć. W elektronicznej ramce do zdjęć czy na telewizorze, obojętne. Żeby mogła zobaczyć, jak żyją jej wnuki (na tzw. swoim, w końcu wszyscy są pełnoletni), jak rośnie jej prawnuczek. Ale na ówczesny stan techniki ten problem był nierozwiązywalny.
I podobno teraz można. Tak przynajmniej twierdzi Kusznierewicz. I dlatego, dopóki jego produkt nie pojawi się na rynku, i nie będzie można go sprawdzić, będę hejtował hejterów. Hejterów, którzy oceniają świat według swojego postrzegania. Teściowa nie weźmie do ręki tabletu (sprawdzone), nie odpali poczty w smarfonie.
Nie, bo nie. Bo to nie jest jej świat.